piątek, 17 maja 2013

Beetlejuice

Jak mawia mój ojciec - 'mam pamięć dobrą, ale krótką'.
Zgadza się. Dlatego jestem w szoku, że pamiętałam o moim postanowieniu robienia piątkowego cyklu 'podróżnicze kuriozum'. Należą mi się za to oklaski, albo chociaż zimne piwo.

Tym razem lądujemy trochę bliżej Polski - w krainie jednego z najlepszych browarów w Europie.
Oto Leuven, niewielka mieścina w Belgii.
Muszę przyznać, że europejskie miasta rzadko kiedy robią na mnie wrażenie. Potrzebuję egzotyki, orientu, czegoś zupełnie nieznanego.
Dlatego kiedy w chłodne marcowe południe przyszło mi zwiedzać, hmm... w zasadzie nic specjalnego, nie byłam zachwycona. Bo Leuven szczerze pisząc, oprócz Uniwersytetu i Erazma z Rotterdamu, o którym nie mówi się przecież Erazm z Leuven i nikt nie wie, że tam właśnie mieszkał, z niczego nie słynie.

I kiedy już byłam kompletnie znudzona i zmarznięta, siedząc na krawężniku i dłubiąc w nosie, spojrzałam sobie w niebo.
I przetarłam oczy ze zdumienia.
I spojrzałam jeszcze raz.

Na środku rynku w Leuven ustawiony jest pomnik (czy tam totem, zwał jak zwał).
To gigantyczna, mierząca aż 23 metry igła (!), na którą nadziany jest gigantyczny żuk (?!?!?).
Serio.

Wielka igła z wielkim żukiem na końcu.

Później doczytałam w Internecie (bo w okolicy igły żadnej, nawet najmniejszej informacji nie było), że to prezent znanego belgijskiego artysty na 575. rocznicę założenia Uniwersytetu.

Dla zainteresowanych: żuk na igle "podkreśla związek między sztuką a nauką, ponieważ wyobraźnia jest niezbędna zarówno dla dobrej sztuki, jak i dla dobrej nauki".

Chyba nie rozumiem sztuki.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz